Powiedz mi coś czego nie wiem
Ludzie! Powracamy ;> Kto się cieszy!?
Czytasz=Komentujesz
Zapraszam!
***
- Rosemary! Wstawaj, bo
pojadę bez ciebie!
Po schodach zbiegła
mała, uśmiechnięta dziewczynka o brązowych włosach. Podeszła do
wysokiego bruneta i poprosiła go, by uczesał jej warkocza.
-
Chodź tutaj. - kucnął za nią i zrobił
to co chciała – To teraz pakuj się do samochodu. - uśmiechnął
się do siostry
Młoda w
podskokach poszła do samochodu i usiadła na miejscu pasażera.
Brunet przeczesał włosy palcami, zamknął dom i uśmiechając się
lekko wsiadł za kierownice po chwili ruszając.
- Edward,
a gdzie jedziemy? - zapytała się cicho jego siostra
- Do mamy
i ojczyma.
- A musimy
tam jechać? Nie lubię go. On jest dziwny!
- Niestety
Mary musimy. Ja też go nie lubię. - uśmiechnął się szeroko do
siostry
Brunetka
oparła się głową o szybę i oglądała widoki. Nie odzywała się
już do brata, bo wiedziała, że on musi się skupić na drodze.
- Mary
schowaj się.
- Co?
- Już! -
krzyknął, a ona przerażona szybko się schowała
Po chwili
poczuła jak samochód o coś uderza, a w jej brata lecą kawałki
szkła.
- Edward!
- krzyknęła i gdy nie zobaczyła u niego żadnej reakcji, zemdlała
osiem
lat później
- Rosemary! Wstawaj! Zaraz się spóźnisz!
Po schodach zeszła wysoka dziewczyna w fioletowych włosach i stroju apelowym. Spojrzała morderczym spojrzeniem na ojczyma i prychnęła.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić.
- Oczywiście, że będę. W końcu jestem twoim opiekunem.
- To przez was Edward nie żyje. I wiecie co? Wolałabym umrzeć
razem z nim niż być tu z wami. - warknęła
- Rosemary jak ty się odzywasz!?
- Tak jak mnie nauczył mój kochany brat. Nie czekajcie na mnie z
obiadem. Zjem coś na mieście!
Wzięła jeszcze telefon i pieniądze i wyszła. Szła spokojnym
krokiem gdy na całej ulicy dało się słyszeć różne piski i
krzyki.
- Alex!
Fioletowo
włosa przewróciła oczami i weszła na teren szkoły. Miała
jeden rok w plecy, ale się tym nie przejmowała.
- Ej! Jesteś tu nowa? - usłyszała za sobą damski głos
- Tak, a bo co?
- Jestem Natalie. Natalie Chase.
- Rosemary. Rosemary Jackson.
- Jesteś siostrą Edwarda!?
- Tak, ale skąd go znasz?
- Był chłopakiem mojej siostry!
Fioletowo włosa uśmiechnęła się lekko i razem z brunetką
ruszyły na salę gimnastyczną.
- Boże niech on już skończy gadać!
- Mógłbyś przynajmniej raz nie narzekać.
- Ale co roku jest to samo!
Natalie pociągnęła dziewczynę za rękę w stronę kłócących
się chłopaków i spojrzała na każdego z nich groźnym wzrokiem.
- Młoda! Nie patrz na nas jakbyśmy zabili ci przynajmniej połowę
rodziny!
- Mary poznaj Dylana. Idiotę, który ciągle stwarza problemy z
niczego, ale jego kuzynka jest jeszcze gorsza. Właśnie! Gdzie
podzialiście Meredith?
- Mary? Ładne imię. - uśmiechnął się do niej czarnowłosy
- Dokładniej to Rosemary, ale wolę jak ludzie do mnie mówią Mary.
Pełne imię mi się źle kojarzy.
- Jak to źle? - zapytała z przejęciem brunetka
- Moja matka z ojczymem mnie tak nazywają. Jestem pod ich opieką
już osiem lat.
- Tak krótko?
- Odkąd mój brat skończył osiemnaście lat się mną zajmował.
- Dylan! Pamiętaj co mamy zrobić po szkole! - za chłopakiem
znalazła się dziewczyna o zielonych włosach
- Meredith nie będę z tobą chodził po sklepach! Mam lepsze rzeczy
do robienia. - prychnął
- Z nimi? - z obrzydzeniem wskazała na szatyna, brunetkę i
fioletowo włosą
- Masz jakiś problem, Meredith? Ty chyba nie możesz się do nas
zbliżać, pamiętasz? - odezwał się szatyn
Tamta prychnęła i odeszła z obrażoną miną.
- Tak właściwie to jeszcze się nie przedstawiłem. Jestem Ernest,
oczywiście ten przystojniejszy.
- Pomarzyć zawsze można.
- Ranisz nas Mary!
W końcu usłyszeli, że można rozejść się do klas, ale jeden z
nauczycieli podszedł do tej czwórki i wziął Rosemary.
- W końcu! Ile można gadać!?
- Bardzo długo panie Martin. Idźcie do klasy. Ja muszę odprowadzić
pannę Jackson.
Jej znajomi posłali jej pocieszający uśmiech i wyszli z sali.
- Proszę za mną. - mruknął
Dziewczyna wzruszyła ramionami i ruszyła za nauczycielem. Po
niecałych dziesięciu minutach byli pod salą numer 34. Weszli do
klasy, a wszystkie oczy zwróciły się na dziewczynę.
- Moi drodzy to jest Rosemary Jackson. Mam nadzieję, że przyjmiecie
ją ciepło. To tyle z mojej strony. Do widzenia. - ogłosił i
wyszedł
Mary rozejrzała się po klasie i zauważyła trzy znajome jej osoby.
Dylana, Ernesta i Meredith, ale tylko dwa miejsca były wolne.
- Usiądziesz z Ernestem, bo Martin jest tak przygłupi, że pewnie
nic nie będziesz rozumiała z moich lekcji.
- Proszę pana, ale ja to słyszę!
- Nie Martin, nie słyszysz. Mary usiądź na miejsce.
Nastolatka kiwnęła głową i usiadła obok szatyna. Uśmiechnęła
się lekko do niego i oparła głowę o jego ramię.
- O co chodziło, że Meredith nie może się do was zbliżać? -
szepnęła do niego
- Rok temu pobiła Natalie, a mi groziła. U niej to normalne. Uważaj
na nią, okej?
Kiwnęła lekko głową i spojrzała na drzwi, przez które wbiegł
blondyn. Jęknęła z niezadowolenia kiedy go rozpoznała.
- Argent w końcu! Jak już stoisz to rozdaj plany lekcji.
Mary zmrużyła oczy z wściekłości i prychnęła jak zobaczyła,
że on uśmiecha się czarująco do każdej dziewczyny.
- Rosemary miło cię widzieć w mojej klasie. - puścił do niej
oczko na co ona tylko wywróciła oczami
- Znacie się?
- Niestety, ale jest moim przyrodnim bratem.
- Współczujemy ci. - Dylan odezwał się z tyłu – Jest okropnym
dziadem.
- Mieszkałam z nim osiem lat, więc chyba wiem, prawda?
- To on nie ma siedemnastu lat?
- Rok kiblował.
- Idiota.
- Lepiej tego bym nie ujął.
- Która godzina?
- Za dziesięć jedenasta, a co?
- Osiem lat temu równo w południe miałam z bratem wypadek. On
zginął na miejscu, a ja dzięki niemu przeżyłam.
- Jak to dzięki niemu przeżyłaś? Przecież powinnaś z nim
umrzeć. - od razu poznała ten głos
- Alexander co ja ci zrobiłam, co?
- Odebrałaś mi coś.
- Niby co mogłam ci odebrać, co!? Byłam pomiatana przez rodziców!
- usłyszała, że nauczyciel skończył i mogli iść
Wzięła swoje rzeczy i szybko wyszła z klasy. Skierowała się do
wyjścia ze szkoły i ruszyła do kawiarenki, w której często
jadała. Złożywszy zamówienie usiadła przy swoim stałym stoliku
i wyciągnąwszy telefon zaczęła przeglądać portale
społecznościowe, na których była zarejestrowana. Otrzymawszy swój
posiłek podziękowała i zaczęła powoli jeść. Zastanawiała o co
chodziło jej przyrodniemu bratu.
- Mary! Znalazłem cię! - uniosła głowę i zauważyła Ernesta
- Szukałeś mnie? Po co?
- Tak, szukałem. Tak nagle uciekłaś.
- Przepraszam, ale to przez Alexa. - uśmiechnęła się do szatyna
- Mogłem się tego spodziewać.
Spojrzała na godzinę i aż zerwała się z miejsca. Przeprosiła
jeszcze raz chłopaka i pożegnawszy się z nim wybiegła z baru.
Szybkim krokiem zmierzała do domu, by znowu jej ojczym i matka się
na niej nie wyżywali, bo przyszła za późno. Westchnęła cicho
gdy stanęła pod drzwiami, ściągnęła szpilki i weszła boso do
środka. Zerknęła przelotnie na zegarek i uśmiechnęła się ze
zwycięstwem.
- Rosemary, czemu nie masz założonych butów? - usłyszała groźny
głos matki
- Nogi mnie bolały to ściągnęłam.
- Pamiętaj, że na osiemnastą przychodzą goście. Masz się ubrać
stosownie, zrozumiano?
- Tak matko.
Nawet nie patrząc na kobietę ruszyła na górę do swojego pokoju.
Rzuciła buty pod szafę, podeszła do komody i wyciągnąwszy ubrania na co dzień poszła do łazienki, by się odświeżyć.
Weszła z powrotem do pokoju i położyła się na swoim łóżku.
Wzięła z szafki nocnej pilota do wieży i włączywszy ją zamknęła
oczy.
- Alexander! Kochanie! Chciałbyś co?
Usłyszawszy przesłodzony głos jej rodzicielki prychnęła i
podgłośniła muzykę. Nie chciała słyszeć jak go przechwalają.
- Rosemary! Ktoś do ciebie!
Podniosła się z łóżka i wolnym krokiem zeszła na dół.
- Mary, hej!
- Natalie! Co ty tutaj robisz? - uśmiechnęła się na jej widok
- Tak się wita przyjaciółkę? Przyszłam cię wyciągnąć na
spacer.
- Chodź, przebiorę się i możemy iść.
Pociągnęła brunetkę za sobą i udała się z nią do swoich
czterech ścian.
- Ładny pokój.
- Tylko szkoda, że zabraniają mi go zrobić tak jak ja bym chciała.
- westchnęła ubierając letnią sukienkę – Sandały, trampki czy
szpilki?
- Sandały albo trampki.
Fioletowo włosa wzięła do ręki trampki i skinieniem głowy
pokazała przyjaciółce, że ma iść za nią. Zakomunikowała tylko
opiekunom, że wychodzi i zamknęła drzwi. Usiadła na schodkach i
założywszy trampki wstała i ruszyła z brunetką.
- Ernest i Dylan uparli się, że też chcą iść. - mruknęła
- Okej, ale mam prośbę. Nie idziemy obok cmentarza.
- Niech będzie. Co za idioci! Mówiłam żeby kupili coś do picia,
a oni oczywiście musieli wykupić połowę sklepu! - krzyknęła
brunetka patrząc w telefon
Mary zaśmiała się cicho, nie spojrzała na drogę i zaczęła
przechodzić na drugą stronę ulicy.
- Rosemary! Uważaj! - ktoś złapał ją w pasie i przyciągnął do
siebie
- Nic jej nie jest? - usłyszała zmartwiony kobiecy głos
- Na szczęście nie. Dylan, co ci?
- Alex tu idzie.
Fioletowo włosa spojrzała tam gdzie patrzył czarnowłosy i
zacisnęła dłonie w pięści. On ją śledził!
- Która godzina?
- Rosemary, masz wracać. Za pół godziny umówione są fryzjerki i
makijażystki dla ciebie i mamy.
- Nie mogła mi powiedzieć jak wychodziłam? Sorki, ale muszę iść.
Przepraszam. - westchnęła i uśmiechnęła się w stronę
przyjaciół
Blondyn pociągnął ją mocno za rękę i ciągnął ją do samego
domu. Dopiero przed drzwiami ją puścił i wszedł przed nią do
mieszkania.
- Nareszcie jesteście! Rosemary to są Melody i Gena. Będą dzisiaj
odpowiadały za twój makijaż i fryzurę. Proszę idźcie za nią do
jej pokoju. - powiedziała do bliźniaczek, które ruszyły za
nastolatką
Weszły do pokoju dziewczyny, dały jej sukienkę i kazały się
przebrać. Potem posadziły ją na krzesełku i zaczęły swoją
pracę. Melody zajęła się jej fryzurą, a Gena makijażem. Po
godzinie była już gotowa.
- Pięknie wyglądasz! Dziewczyny w twoim wieku mogą ci pozazdrościć
urody. - zaśmiała się perliście Gena
- Dziękuję, ale niestety ja nie uganiam się za chłopakami jak
one.
- My idziemy, zrobisz furorę. - dziewczyny wyszły i Mary została
sama
Podeszła do lustra i uważnie się w nim obejrzała. Uznała, że
miały rację. Odetchnęła głęboko i zeszła na dół.
- Przynajmniej raz ładnie wyglądasz. - powiedział jej ojczym
- To nie pierwszy raz. - wyszeptała
W całym domu można było słyszeć dzwonek do drzwi, więc pani
domu poszła otworzyć.
- Dobry wieczór panie Martin. Witaj Cindy. Meredith wyrosłaś!
Dylan musisz poznać moją córkę.- przyprowadziła całą czwórkę
do jadalni
- Hej Mary. - czarnowłosy zaśmiał się cicho
- Hej Dylan. Miło cię widzieć. - uśmiechnęła się do niego –
Mamo i od razu mówię, Dylan nie jest w moim typie.
- Usiądźmy.
Każdy zajął swoje miejsce i zaczęli spożywać posiłek. Nagle
zadzwoniła komórka czarnowłosego.
- Muszę przeprosić. - wstał i wyszedł
Po niecałych dziesięciu minutach wrócił i z powrotem usiadł.
Spojrzał smutnym wzrokiem na fioletowo włosą i zacisnął pięści
pod stołem.
- Mamo, ja pójdę z Dylanem do siebie.
- A mówiłaś, że nie jest w twoim typie.- zachichotała kobieta
- Bo nie jest. Jest moim przyjacielem. - zagryzła wargę, by nie
powiedzieć nic więcej – Chodź Dylan.
Czarnowłosy ruszył za nastolatką, a gdy znaleźli się w jej
pokoju po jego polikach zaczęły płynąć łzy.
- Co jest?
- Natalie i Ernest mieli wypadek. To koniec, wiesz? Meredith wygrała.
- Co? Jak to koniec? I jak wygrała? W co?
- Mieliśmy z nią zakład. Nie mogliśmy przegrać, ale to
zrobiliśmy. Nie ma już nikogo kto mógłby z nią wygrać w
wyścigach.
- Ile osób potrzeba?
- Dwie, a jak widzisz jestem sam.
- Mnie nie liczysz?
- Naprawdę? Zgodziłabyś się grać?
- Dla przyjaciół wszystko.
- Dziękuję! - przytulił ją mocno
Już w lepszych humorach wrócili na dół, ale okazało się, że
rodzina Martinów już wychodzi.
- Bądź gotowa za piętnaście minut. - Dylan pocałował Rosemary w
policzek na pożegnanie
Kiwnęła głową i uśmiechnęła się do niego pocieszająco. Gdy
wyszli popędziła do swojego pokoju i szybko się przebrała w coś wygodnego. Wzięła okulary i wybiegła z domu. Zostało pięć minut.
Zobaczyła podjeżdżający sportowy samochód, więc wstała ze
schodków i gdy się zatrzymał szybko wsiadła.
- Fajnie jesteś ubrana. Nosisz okulary?
- Tak, wolałam soczewek nie zakładać. Nie lubię ich.
Kiwnął głową i stanął na parkingu przy stacji benzynowej. Po
chwili obok nich zaparkował drugi samochód, z którego wyszli
Meredith i Alex.
- Mój brat z nią?
- Chodź, trochę się zdziwią.
Wzięła parę głębokich wdechów i wyszła z samochodu po
przyjacielu.
- To twoja partnerka? Ciekawe czy umie jeździć?
- Meredith dosyć. To ostatni wyścig. Jeśli wygrasz to wiesz co
będzie, ale jeśli przegrasz to też wiesz.
- Oczywiście braciszku. - puściła do niego oczko i z powrotem
wsiadła do auta
- Jak ja jej nienawidzę. Wsiadaj Mary.
Dziewczyna przypomniała sobie swojego brata i usiadła na miejscu
pasażera.
- Jedyne co musisz robić to siedzieć. Ja się wszystkim zajmę.
- Na pewno?
- Masz moje słowo Mary. - powiedział i ruszył
Jechali 220km/h, ale dziewczyna się nie bała. Lubiła szybką
jazdę. Zobaczyła, że za jakieś 100 metrów przekroczą linię
mety. Zrobili to! Wygrali!
- Udało nam się. - powtarzał czarnowłosy z niedowierzaniem
Wysiedli zadowoleni z samochodu i odtańczyli taniec radości.
- Nie! Ty idioto! Mówiłam ci, że ta śmierć to tylko przykrywka!
- Meredith masz nam coś do powiedzenia?
- Nie. Żegnajcie.
Przyjaciele zaśmieli się i ruszyli w drogę powrotną. Dylan
wysadził Mary pod jej domem, ale zanim wysiadła pociągnął ją za
nadgarstek i namiętnie pocałował.
- Mówiłam, że nie jesteś w moim typie.
- Wiem, że to Ernest jest w twoim typie, ale on jest z Natalie.
- Idiota. - przyciągnęła chłopaka do siebie za koszulkę i tym
razem ona go pocałowała – Uważaj na siebie, proszę.
- Zawsze. - mruknął
Dziewczyna wysiadła i stała na chodniku dopóki samochód nie
zniknął za zakrętem. W swoim pokoju położyła się na łóżku i
od razu zasnęła.
Rano obudził ją dźwięk budzika, który wyłączyła i wstała.
Przeciągnęła się i podeszła do szafy, z której wyciągnęła
jakieś ubrania do szkoły. Ubrana zeszła na dół, zjadła szybkie śniadanie i spojrzawszy
na godzinę postanowiła iść. Będąc przy swojej szafce zauważyła
swoich przyjaciół, do których po chwili podeszła.
- Hej, co u was?
- Dylan mógłbyś powtórzyć co zrobiłeś?
- Wygrałem wczoraj ostatni wyścig z Meredith.
- Ale do tego trzeba było dwie osoby!
- No i były dwie. - mruknęła ospale Rosemary
- No nie, jechałaś z nim i się nie bałaś? Ja byłam przerażona
po chwili jeździe z nim.
- Lubię szybkie jazdy. - wzruszyła ramionami – Dylan, a jak po
spotkaniu rodzinnym?
- Źle, katastrofalnie i koszmarnie. Nigdy więcej. - oparł swoją
głowę o ramię dziewczyny
Usłyszawszy dzwonek Dylan, Ernest i Rosemary pożegnali się z
Natalie i ruszyli na matematykę. Dziewczyna usiadła z Dylanem,
który gdy nikt nie patrzył pocałował ją delikatnie. Mruknęła
jak kotka w jego usta, odsunęła się od niego i jakby nic nie było
skupiła się na lekcji. Wszystkie zajęcia minęły czwórce
przyjaciół bardzo szybko. Po szkole poszli na lody gdzie zaczęli
się wygłupiać.
- Dylan, a co to było na matematyce, co?
- O czym ty mówisz?
- No jak o czym mówię. O tym pocałunku z Mary! - zaśmiał się
szatyn
- Eee…
Czarnowłosy i fioletowo włosa poczerwienieli na twarzy i odwrócili
wzrok.
- Ernest dawaj dychę. Mówiłam, że się zejdą. - brunetka
wyciągnęła rękę do szatyna, który położył na niej dychę
- Ale my…
- Właśnie! Wczoraj nie było czasu, a dzisiaj nie miałem kiedy się
zapytać. - pochylił się nad dziewczyną – Zostaniesz…
- Tak idioto. - zaśmiała się i pocałowała go krótko
- Jupi! Zwycięstwo!
I tak to już jest. Tracisz jedną osobę, ale zdobywasz inną. Nawet
jeśli tą straconą osobą jest ktoś z rodziny. Poznajesz kogoś
kto ci ją choć trochę zastępuje.
***
Na początku ta miniaturka miała wyglądać kompletnie inaczej, ale pisałam ją na początku na laptopie u mojego taty. Niestety przez przypadek moja mama ją usunęła ;-; Mimo wszystko początek jest bardzo podobny do tego co był wcześniej. Dziękuję za uwagę!
Komentarze
Prześlij komentarz